piątek, 12 października 2012

Host Families and Au Pair meeting

Raz w roku, co by każda nowa przybyła osóbka miała okazję to przeżyć, odbywa się spotkanie host rodzinek i au pairek. W naszym regionie zazwyczaj ma ono miejsce na farmie, ku radości najmłodszych, bo w końcu to oni są tym co łączy dwa światy - rodziców i nanie.

W tym roku datą wyznaczoną na to wyjątkowe wydarzenie był 7. października. Z perspektywy "nowej" cały ten pomysł brzmi świetnie i budzi kilka oczekiwań. Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych rejonach, jednak mogę powiedzieć, że przyjeżdżając tutaj nie spodziewałabym się zbyt wiele ;) Owszem, można spotkać i poznać inne rodzinki, au pairki, poobserwować trochę jakie są ich relacje, jednak parwda jest taka, że (jak zwykle) każdy trzyma się we własnym gronie. Dla mnie osobiście fajnie było wyjść gdzieś z moją rodzinką, zobaczyć uśmiech od ucha do ucha na twarzy młodej, kiedy siedziała zapatrzona w kucyki, śmiać się z małego próbującego złapać kurczaki.


Cały nasz wspólnie spędzony czas należał do ciekawych, jednak tak naprawdę na farmę moglibyśmy przyjechać kiedykolwiek i jakoś sobie wszystko zorganizować a według mnie na takim spotkaniu ciekawie byłoby usłyszeć podejście innych host rodzinek. W każdym razie wszyscy przyszli, przywitali się z koordynatorką, wybrali sprezentowaną dynię, zjedli kanapki i rozeszli się w swoje strony. Nie wiem czy to ze mną czy z wszystkimi jest coś nie tak, że mamy 18 au pairek w okolicy a znam się z trzema. Nie chcę Was (przyszłe au pair) zasmucać, ale myślę, że przyjeżdżając tutaj trzeba się nastawić, że jednak ciężko jest znaleźć kogoś kto stanie się Waszym dobrym znajomym/przyjacielem. Z pewnością musicie mieć otwarte podejście i przełamywać nieśmiałość (co jest chyba troszkę moim problemem). Mówi się, że amerykanie są otwarci i na pewno pełno ludzi zagada idąc ulicą - Tak, ktoś na pewno zagada, jednak przez większość dnia ludzie widzą nas idąc z dzieckiem/dziećmi i jedyne o co mogą zapytać to właśnie o maluchy. Co gorsze, w głowach większości jesteśmy mamami, więc nie liczyłabym na poznanie np. jakiegoś przystojniaka :P Popołudniami, po całym dniu opiekowania i uganiania się za dziećmi jest się raczej zmęczonym, więc jedyny czas na wyjście, zaszalenie i jedyna okazja na poznanie nowych ludzi jest w weekend. 
Tak więc, jako doświadczona już troszkę au pairka daję 
RADĘ NR. 1
Korzystajcie z Waszego wolnego czasu w weekendy, ruszajcie dupki i wychodźcie na zewnątrz - do ludzi! 
Otwierajcie dzióbki i nawet jeśli Wasz angielski nie jest perfekcyjny zagadujcie! O cokolwiek, o głupoty, bo otwartość amerykanów (jak dla mnie) polega na tym, że o nic Was nie skrytykują, głupio nie spojrzą i na pewno coś odpowiedzą :)

I tak to właśnie z głupiego spotkania naszło mnie na głębsze przemyślenia :D

Przełamałam się nawet do złapania kurczaka!
O dziwo w jednej z tych zagród razem z kurczakami mieszkał żółw :O
Dynie dwie
Dziękuję za uwagę, dobranoc! :D

poniedziałek, 8 października 2012

Naro cinema - Beast of the Southern Wild

Pewnego weekendowego wieczora wybrałyśmy się z Jessicą do kina. Jednak nie do typowego multiplexu tylko dawnego, starego, typowo amerykańskiego kina - NARO, gdzie dziennie do wyboru są jedynie dwa filmy.


Tego dnia wybrałyśmy 
Bestie z południowych krain.
reż. - Benh Zeitlin 
Dramat rozgrywa się na bliżej nieokreślonym terenie zalanym przez powódź, gdzie garstka ludzi, którzy nie chcieli opuscić własnej ziemi uczy się żyć na nowo. Historia opowiadana jest przez małą dziewczynkę - Hushpuppy - która posiada wyjątkowy kontakt ze światem natury. Traktowana surowo przez ojca wkracza w dorosłość gromadząc w sobie siłe do przetrwania i mądrość, które przeciwstawi nadchodzącemu niebezpieczeństwu - obudzonym z wieloletniego snu bestii.
Film należy do nietypowych i pełnych ukrytego sensu. Zdecydowanie nie dla osób oczekujących czegoś miłego i łatwego. Wiele scen przedstawionych zachęca do zatrzymania się i przemyślenia. Niezależność, która dla grupy ludzi jest ważniejsza niż wszystko inne wywarła na mnie największe wrażenie. Ocaleni gardzą pomocą ludzi "z zewnątrz", którzy mogliby znacznie poprawić poziom ich życia. Celem istnienia jest dla nich duma z własnej kultury, ziemi, by dzieki temu stać się lepszym niż cywilizowani ludzie przywiązani ślepym regułom. Pięknie przedstawione za pomocą metaforycznych i wzruszających scen. Polecam obejrzeć :)

środa, 3 października 2012

Disney downtown

Ostatniego dnia naszego tripu, po porannym pływaniu i kąpieli słonecznej, pojechaliśmy do Disney downtown, które jest częścią Disney World'u otwartą dla turystów. Opiera się na uliczce ze sklepikami, restauracjami, barami itp. Za długa ta uliczka nie jest, ale to zawsze coś, żeby spędzić ciekawie czas.


Najbardziej zaskakującym miejscem była restauracja T-REX, do której wybraliśmy się na obiad. W środku otaczały nas ruszające się dinozaury i ich odgłosy. W jedzeniu nie było nic nadzwyczajnego, jednak klimat nie do podrobienia. Super atrakcja dla dzieciaków, zwłaszcza tych zafascynowanych dinozaurami (Jak moi bracia, których mi tam strasznie brakowało :( Mam nadzieję, że kiedyś ich zabiorę w takie miejsce, bo wiem, że byliby zachwyceni.).





No może nie tylko dinozaury :P



Tak to wyglądało: 

A po obiadku...
Harley! Hu-hu!

Może średnio widać na zdjęciu, ale złapała nas strasznie gwałtowna ulewa
Jabłka w czekoladzie/karmelu/cukierkach itp. Moje niebo :D
Więc nie ma nic zaskakującego w fakcie, że sobie jedno kupiłam :)
Caramel apple! <3 Mmm
Może gryza Panie Disney ? :)
Cuda z klocków lego :)