sobota, 5 stycznia 2013

Christmas - how I survived

Święta
...czyli najcięższy czas podczas aupairowskiego roku.

Choćby host rodzinka stawała na rzęsach nie ma możliwości, by zastąpić prawdziwą domową polską atmosferę. A nie chodzi wcale o spokojną i harmonijną atmosferę, bo wątpię, że takowa istnieje. Moja host rodzinka jak się okazało nie przywiązuje większej wagi do świętowania religijnie nasyconego Bożego Narodzenia, czego oczywiście można było domyśleć się po fakcie, że są niewierzącymi. Jednak ja nie tego się spodziewałam. Wigilia skończyłaby się jej praktycznym brakiem gdyby nie wsparcie mojej troskliwej polskiej rodziny. Kochana mama zadbała o to, by usadzić mnie przy świątecznym stole i razem z ciocią i babcią wysłać prezenty a dziadkowie nie zapomnieli o wysłaniu tradycyjnych życzeń w kopercie. 

Nikt tylko Ty, Mamuś :**

Wielka radość i prawie łzy w oczach o rzeczy, które Wy w Polsce mijacie bez większej uwagi.

Dodatkowo moja druga półkula mózgowa - Weronika - kontynuowała naszą małą łańcuszkową tradycję (o czym swoją drogą też pamiętałam) i wraz z kartką doszedł i od niej mały prezencik.

"I'm a little teapot"

Sama uświęciłam Wigilię piekąc makowca, co by przebić ból jedzenia amerykańskich dmuchanych naleśników i jogurtu patrząc na resztę rodziny objadającej się tam w Polsce karpikiem.
Jeśli jesteście ciekawi co było u nas na kolacje to był to słynny macaroni and cheese a Lina wróciła ze sklepu z podróbką bratwurstów, których oczywiście nie mogłam zjeść, chcąc podtrzymać tradycję nie jedzenia mięsa.
Jedynym o co nie mogę się czepiać mojej host rodzinki było poranek Bożonarodzeniowy. Jakimś cudem dotarł do nas Święty Mikołaj i zostawił prezenty. Oczywiście nie obyło się bez ściemniania przed Logan, bo ta oczywiście nadal w niego wierzy. Przy choince (która jest już całkowicie inną historią) czekały ciasteczka i mleko a na zewnątrz marchewki i owsianka dla reniferów.
O dziwo nawet o mnie, starej krowie Święty pamiętał. Choć mało kogo to pewnie interesuje, dostałam ciuchy, książkę i dwa lakiery do paznokci (które akurat zostały wybrane przez młodych). Sama kupiłam dla Liny ręczniki kuchenne, dla Gavina kocyk Spidermana a dla Logan bluzkę i miś na łańcuszku.
Obędziecie się  bez zdjęć mnie w piżamie otwierającej prezenty :P
A co do choinki...

pierwsze wrażenie było druzgocące. Wiecie, ma się to nastawienie na żywą, wielką, kolorową, amerykańską choinkę a tu... dupa!
Mała plastikowa ze światełakami i początkowo jedynie z pięcioma ozdobami, wykonanymi swoją drogą oczywiście przez Logan (śmieci). Później dokupiłony został łańcuch a i z czasem uzbierało się więcej bombkopodobnych otrzymanych w prezentach.
Podsumowując grunt, że już wszystko minęło, choinka rozebrana, święta przetrwane.
Dla przyszłych pokoleń au pairek powiem, że cały grudzień należał do jednych z najcięższych miesięcy w moim życiu a należę do osób silnych. Dwa razy miałam w głowie myśl "Jak by to było wsiąść w samolot i wrócić do domu". Jak widać przetrwałam, jest już niby lepiej, choć moje życie kręci się teraz bardziej wokół odliczania dni do powrotu. Chcę znów móc oddychać...

4 komentarze:

  1. Fajny post! Ja w święta normalnie pracowałam i musiałam wstawać o 7 potem był duży obiad u jej mamy na którym co prawda było bardzo milo jednak byłam zmęczona. Nie ma to jak święta w Polsce. Ja już nawet mam odłożone na bilet ale zobaczymy jak się u mnie sprawa potoczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W następne święta trzeba sobie wszystkie odbijemy :) A jak długo już wytrzymałaś?

      Usuń
  2. Normalnie aż mi się łezka w oku zakręciła :( nie ma to jak święta w Polsce

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba gdy jesteśmy daleko od domu docenia się codzienność któa nam towarzyszyła a święta to uczucie muszą BARDZO potęgować... Ważne, że to masz za sobą :)

    OdpowiedzUsuń